poniedziałek, 18 marca 2013

Guzik Mou



Jako oddany kibic Arsenalu Londyn nie byłbym sobą, gdybym pierwszego poważnego tekstu o tematyce piłkarskiej nie poświęcił właśnie tej drużynie. Jednak okazało się, że ostatnio większe emocje wzbudził we mnie inny zespół. Chodzi o znany nawet największym futbolowym laikom Real Madryt. Co ciekawe, znalazłem kilka (w moim mniemaniu) ciekawych analogii między tymi, na pierwszy rzut oka, zupełnie różnymi klubami. Z racji długości moich rozważań, podzielę ten tekst na dwie części.

Zacznę od Królewskich, którzy są dla mnie od pewnego czasu największą piłkarską zagadką świata. Za każdym razem, kiedy oglądam mecz z udziałem tej drużyny nie wiem czego się spodziewać. Status wielkiej zagadki madrycki klub uzyskał od momentu kiedy stery objął Jose Mourinho, który jak wszędzie indziej, zaczął układać wszystkie klocki po swojemu.

Najnowsza historia Realu rysuje się tak, że jest to albo zespół czarujący albo cuchnący. Dziś, podobnie jak w sezonie 2001/02, oglądamy wielkich Los Galacticos, jednak jest to obraz dość specyficzny, bowiem Real galaktyczny bywa. Gra tego klubu wygląda tak, jakby portugalski trener miał, niczym w sportowym aucie, guzik, którym zmienia tryb ze zwykłego na magiczny. Za przykład niech posłużą ostatni mecz w Lidze Mistrzów z Manchesterem United oraz sobotnia potyczka ligowa z Mallorcą. Sytuacja w Champions League była trudna. Czerwone Diabły wywiozły cenny remis z Santiago Bernabeu i wystarczyło uszczelnić defensywę w rewanżu, by nie stracić gola i awansować. Po pierwszej połowie na Old Trafford wszystko przebiegało po myśli ManU. Na dodatek goście nie zachwycali, chociaż widać było, że bardzo im zależy. Na początku drugiej połowy sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdyż po jednej z kontr Manchester zmusił do błędu Sergio Ramosa i zrobiło się 1-0. Huk bombki strzelił – pomyślałem sobie i czekałem tylko, aż Ferguson udławi się swoją gumą z radości po końcowym gwizdku. Jednak w tym momencie z pomocą Hiszpanom przyszedł guzik Mourinho (jakkolwiek to nie brzmi…). Do wpuszczonego wcześniej na boisko Kaki dołączył Luka Modrić i się zaczęło. Po kilku pełnych polotu, huraganowych atakach rezerwowy Chorwat strzela na 1-1. Trzy minuty później podwyższa Cristiano Ronaldo. I po sprawie. The Special One znów zmienia tryb wpuszczając na murawę Pepe i dowozi zwycięskie 2-1.

Dla mnie jako kibica to, jak Portugalczyk steruje swoją drużyną jest absolutnym mistrzostwem. Wystarczy jedno jego słowo (bo przecież w przerwie jeszcze nic nie zmieniał), a Los Blancos zmienili swoje oblicze nie do poznania. Analogiczną sytuację zaobserwowałem w sobotę, kiedy Real podejmował u siebie Mallorcę. Widać było gołym okiem, że nieco zmęczeni rywalizacją z Manchesterem piłkarze, chcą jak najmniejszym wysiłkiem zdobyć trzy punkty. Goście to wykorzystali i dwukrotnie zdołali objąć w tym spotkaniu prowadzenie. Tym razem zmiana oblicza zespołu ze stolicy Hiszpanii nastąpiła w przerwie. Mourinho zdjął obrońcę i bezproduktywnego wychowanka wpuszczając w ich miejsce graczy stricte ofensywnych (dla niewtajemniczonych dodam tylko, że dwie zmiany w przerwie to już niecodzienność, a co dopiero takie). Oglądając te zawody odniosłem wrażenie, że madrycki trener chce dać przyjezdnym lekcję pokory, skarcić ich jak niegrzeczne dziecko, które za dużo pyskuje. W odróżnieniu do meczu z United, w komfortowej sytuacji Mourinho nie kazał piłkarzom odpocząć, dograć do końca z wygodną przewagą. Nic z tych rzeczy. Piąty gol dla Realu padł w doliczonym czasie gry, tak na dobicie. Szczerze mówiąc, mimo że nigdy nie pałałem nadmierną sympatią do Królewskich, tym razem mogłem się delektować widząc zarówno piękną grę jak i wolę już nie tylko zwycięstwa, lecz zdemolowania rywala.

I właśnie to jest dla mnie ów zagadkowy fenomen Realu, który sprawia, że autentycznie się tej drużyny boję. Bo sprawia wrażenie takiej, która jeśli tylko chce, zmiecie w proch i pył każdego przeciwnika. Wystarczy, że Mourinho wciśnie odpowiedni guzik. Ktoś pewnie zapyta – no tak, ale skoro potrafią tak grać, to czemu nie robią tego cały czas w każdym meczu? Odpowiedź jest banalna, wystarczy wspomniane na początku błyskotliwe porównanie autora Realu do sportowego auta. Ferrari też można przełączyć na tryb sportowy, ale na dłuższą metę taka jazda spowoduje awarię przeciążonego silnika. Analogicznie jest z Królewskimi. Być może właśnie szafowanie siłami zawodników jest głównym obecnie zadaniem ich trenera. Jeśli rozegra to dobrze, 25 maja b.r. wzniesie w górę puchar Ligi Mistrzów.

grafika z foter.com

1 komentarz:

paranoJa pisze...

hej, hej, hej, hej Man United!