Jako oddany kibic Arsenalu Londyn nie byłbym sobą, gdybym
pierwszego poważnego tekstu o tematyce piłkarskiej nie poświęcił właśnie tej
drużynie. Jednak okazało się, że ostatnio większe emocje wzbudził we mnie inny
zespół. Chodzi o znany nawet największym futbolowym laikom Real Madryt. Co
ciekawe, znalazłem kilka (w moim mniemaniu) ciekawych analogii między tymi, na
pierwszy rzut oka, zupełnie różnymi klubami. Z racji długości moich rozważań,
podzielę ten tekst na dwie części.
Zacznę od Królewskich, którzy są dla mnie od pewnego czasu
największą piłkarską zagadką świata. Za każdym razem, kiedy oglądam mecz z
udziałem tej drużyny nie wiem czego się spodziewać. Status wielkiej zagadki
madrycki klub uzyskał od momentu kiedy stery objął Jose Mourinho, który jak
wszędzie indziej, zaczął układać wszystkie klocki po swojemu.
Najnowsza historia Realu rysuje się tak, że jest to albo
zespół czarujący albo cuchnący. Dziś, podobnie jak w sezonie 2001/02, oglądamy
wielkich Los Galacticos, jednak jest
to obraz dość specyficzny, bowiem Real galaktyczny bywa. Gra tego klubu wygląda tak, jakby portugalski trener miał,
niczym w sportowym aucie, guzik, którym zmienia tryb ze zwykłego na magiczny.
Za przykład niech posłużą ostatni mecz w Lidze Mistrzów z Manchesterem United
oraz sobotnia potyczka ligowa z Mallorcą. Sytuacja w Champions League była
trudna. Czerwone Diabły wywiozły cenny remis z Santiago Bernabeu i wystarczyło
uszczelnić defensywę w rewanżu, by nie stracić gola i awansować. Po pierwszej
połowie na Old Trafford wszystko przebiegało po myśli ManU. Na dodatek goście
nie zachwycali, chociaż widać było, że bardzo im zależy. Na początku drugiej
połowy sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdyż po jednej z kontr Manchester
zmusił do błędu Sergio Ramosa i zrobiło się 1-0. Huk bombki strzelił – pomyślałem sobie i czekałem tylko, aż
Ferguson udławi się swoją gumą z radości po końcowym gwizdku. Jednak w tym
momencie z pomocą Hiszpanom przyszedł guzik Mourinho (jakkolwiek to nie
brzmi…). Do wpuszczonego wcześniej na boisko Kaki dołączył Luka Modrić i się
zaczęło. Po kilku pełnych polotu, huraganowych atakach rezerwowy Chorwat
strzela na 1-1. Trzy minuty później podwyższa Cristiano Ronaldo. I po sprawie.
The Special One znów zmienia tryb wpuszczając na murawę Pepe i dowozi
zwycięskie 2-1.
Dla mnie jako kibica to, jak Portugalczyk steruje swoją
drużyną jest absolutnym mistrzostwem. Wystarczy jedno jego słowo (bo przecież w
przerwie jeszcze nic nie zmieniał), a Los
Blancos zmienili swoje oblicze nie do poznania. Analogiczną sytuację zaobserwowałem
w sobotę, kiedy Real podejmował u siebie Mallorcę. Widać było gołym okiem, że
nieco zmęczeni rywalizacją z Manchesterem piłkarze, chcą jak najmniejszym
wysiłkiem zdobyć trzy punkty. Goście to wykorzystali i dwukrotnie zdołali objąć
w tym spotkaniu prowadzenie. Tym razem zmiana oblicza zespołu ze stolicy Hiszpanii
nastąpiła w przerwie. Mourinho zdjął obrońcę i bezproduktywnego wychowanka
wpuszczając w ich miejsce graczy stricte ofensywnych (dla niewtajemniczonych
dodam tylko, że dwie zmiany w przerwie to już niecodzienność, a co dopiero
takie). Oglądając te zawody odniosłem wrażenie, że madrycki trener chce dać
przyjezdnym lekcję pokory, skarcić ich jak niegrzeczne dziecko, które za dużo
pyskuje. W odróżnieniu do meczu z United, w komfortowej sytuacji Mourinho nie
kazał piłkarzom odpocząć, dograć do końca z wygodną przewagą. Nic z tych
rzeczy. Piąty gol dla Realu padł w doliczonym czasie gry, tak na dobicie.
Szczerze mówiąc, mimo że nigdy nie pałałem nadmierną sympatią do Królewskich,
tym razem mogłem się delektować widząc zarówno piękną grę jak i wolę już nie
tylko zwycięstwa, lecz zdemolowania rywala.
I właśnie to jest dla mnie ów zagadkowy fenomen Realu, który
sprawia, że autentycznie się tej drużyny boję. Bo sprawia wrażenie takiej,
która jeśli tylko chce, zmiecie w proch i pył każdego przeciwnika. Wystarczy,
że Mourinho wciśnie odpowiedni guzik. Ktoś pewnie zapyta – no tak, ale skoro
potrafią tak grać, to czemu nie robią tego cały czas w każdym meczu? Odpowiedź
jest banalna, wystarczy wspomniane na początku błyskotliwe porównanie autora
Realu do sportowego auta. Ferrari też można przełączyć na tryb sportowy, ale na
dłuższą metę taka jazda spowoduje awarię przeciążonego silnika. Analogicznie
jest z Królewskimi. Być może właśnie szafowanie siłami zawodników jest głównym
obecnie zadaniem ich trenera. Jeśli rozegra to dobrze, 25 maja b.r. wzniesie w
górę puchar Ligi Mistrzów.
grafika z foter.com
grafika z foter.com
1 komentarz:
hej, hej, hej, hej Man United!
Prześlij komentarz