piątek, 10 stycznia 2014

Coś więcej niż sport

Co roku wydaje mi się, że styczeń w Internecie wygląda tak samo. Rankingi, podsumowania, rankingi, podsumowania, i tak w kółko. We wszystkich możliwych dziedzinach, w liczbie przewyższającej nawet ilość teorii spiskowych Macierewicza. Nie inaczej postąpiły portale zajmujące się szeroko rozumianą kinematografią, które równo z wybiciem 24:00 31 grudnia, zabrały się za publikowanie list najlepszych filmów 2013 roku. W większości zestawień w czołówce znalazła się pewna historia o formule 1. W oryginale „Rush”, według rodzimych znawców języka angielskiego, „Wyścig”.


Być może wybór polskiej nazwy dla tego filmu nie był przypadkowy, gdyż gdyby większość z nas zapytać o film, którego fabuła kręci się wokół sportów motorowych, wskazalibyśmy „Wyścig” z 2001 roku, gdzie nieustraszony weteran Sylvester Stallone, jako Joe Tanto rozniósł wszystkich w pył w zawodach Indy Car (na marginesie, produkcja z Rambo także w oryginale nie nazywała się „Race”, tylko „Driven”). Fajna historia o połączeniu ludzkich problemów i świata wyścigów, aż dziw, że filmy oparte na tym motywie nie powstają taśmowo.

Temat podnieśli dopiero wielki Ron Howard (reżyseria) oraz Peter Morgan (scenariusz). Przedstawili prawdziwą historię wielkich rywali formuły 1 lat siedemdziesiątych – Nikiego Laudy i Jamesa Hunta. Zapewne odpowiednio ubarwioną, jednak autentyczną.

W „Wyścigu” uwagę przykuwają dwie kwestie: ogólnie pojęty obraz i psychika bohaterów. Pierwszy aspekt wyszedł nieźle. Niebanalnie przedstawione początki, ciekawe spojrzenie na bolidy formuły 1, dbałość o szczegóły. Lekki niedosyt pozostawiają we mnie sceny samych wyścigów, które przy rozterkach Austriaka i Brytyjczyka schodzą na drugi plan. Można było pokazać więcej ścigania się, nawet wydłużając film ponad dwie godziny – z pewnością nie sprawiłoby to, że byłoby nudniej. Za to w kwestii psychologicznej złożoności Laudy i Hunta otrzymujemy prawdziwy majstersztyk. Nie wiem, na ile kierowcy wykreowani w filmie zgadzają się charakterologicznie z pierwowzorami, jednak w „Wyścigu” mamy do czynienia z prawdziwym starciem dwóch żywiołów. Do bólu analitycznego i racjonalnego Laudę kontra żywiołowy i lekkomyślny Hunt. Widz może wybrać, z kim będzie sympatyzował i każdy wybór będzie uzasadniony. Wyśmienicie zostały przedstawione moralne dylematy obu kierowców. Każda przeszkoda jaką napotykają w przebiegu swoich karier zapewnia nam masę emocji. Nawet Klaudia, która kręciła nosem na film o formule 1, pod koniec siedziała pochylona przed ekranem. Twórcom należy się też duży plus za dobór aktorów. Żadnego gwiazdorzenia, tylko poszukiwanie osób fizycznie podobnych do ikon F1. Na dodatek to kryterium poszukiwania obsady nie wpłynęło na jakość gry aktorskiej. Chris Hemsworth jako Hunt był wiarygodny, ale Daniel Bruhl jak Lauda utkwi w mojej pamięci na długo.


„Wyścig” nie jest płytkim filmem, który miał zarobić na wykorzystaniu słynnej historii słynnych kierowców F1. Po obejrzeniu go można uwierzyć w człowieka, który jest nośnikiem wartości. Potrafi je hierarchizować, a w razie potrzeby przedłożyć ważniejsze nad bardziej przyziemne. Tak więc pod względem wartości, „Wyścig” był dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem, rzadko zdarzają się filmy z tak bogatymi w osobowość postaciami. To, w połączeniu z niezłą akcją, tworzy film bardzo dobry, który ma szansę być czymś więcej niż hitem jednego sezonu. Mam taką nadzieję, bo chętnie do niego kiedyś wrócę.

Plakat pożyczony z filmweb.pl

Brak komentarzy: